Brać swój krzyż – Ken Dunkerley

wpis w: 2019, Artykuły | 0

Brać swój krzyż

Mój kuzyn miał dużego, pięknego psa eskimoskiego. Wabił się Sybil i był jednyn z najbardziej łagodnych psów, które znałem. Ale miał jedną wadę – nie znosił kotów, zagryzał je. Zawsze, kiedy zobaczył kota, konflikt był nieuchronny – walka na śmierć i życie. Klasyczne potwierdzenie porzekadła: „Jak pies z kotem”. W domu mojej cioci był pewien stary, mądry, doświadczony i twardy kot, co potwierdzały liczne blizny na jego ciele. Nazywał się April. Pewnego dnia zobaczył go Sybil. Pewnie pomyślał: „Jeszcze jeden kot – coś na ząb”. Ale nagle April skoczył na niego i wpił mu się pazurami w kark. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy Sybil zaatakował April!

Każdy wierzący doświadcza walki wewnątrz siebie. Biblia mówi, że nasza stara natura, nasz „stary człowiek” (Rz 6,6), walczy przeciwko naszemu duchowi i naszemu pragnieniu podobania się Bogu.

Nasza stara natura  – co to jest? To ludzki intelekt, ludzka wola i ludzkie uczucia,  nasza skłonność, aby żyć niezależnie od Boga. Zanim postanowiliśmy naśladować Jezusa, nasz intelekt, nasza wola i nasze uczucia kierowały nami. Chodziliśmy swoją drogą i żyliśmy niezależnie od Boga. Kiedy jednak podjęliśmy decyzję, aby odwrócić się od naszych grzechów i naśladować Jezusa, zaufać Jemu i oddać Mu kierownictwo w naszym życiu, Duch Święty przyszedł do naszego życia. Od tej chwili Duch Święty mieszka w nas, ale ludzki intelekt jeszcze istnieje w nas. Jeszcze mamy ludzką wolę. Nasze ludzkie uczucia jeszcze działają w nas. Apostoł Paweł określił to tak: „… stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło. Albowiem wewnętrzny człowiek [we mnie] ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym. W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu…” (Rz 7,21-23 wg BT).

Jak zwyciężać w tej walce, aby „nasz stary człowiek został wespół z Nim ukrzyżowany, aby grzeszne ciało zostało unicestwione, byśmy już nadal nie służyli grzechowi” (Rz 6,6). W jaki sposób mamy rozprawić się z naszym „starym człowiekiem”?

Codzienne branie swojego krzyża

Jezus powiedział: „Jeśli kto chce pójść za mną, niechaj się zaprze samego siebie i bierze krzyż swój na siebie codziennie, i naśladuje mnie” (Łk 9,23). Ludzie w Palestynie mieli jasny obraz tego, co miał na myśli. W tamtym czasie skazaniec brał belkę poprzeczną krzyża i niósł ją na miejsce, gdzie był krzyżowany. To właśnie jest istota wyrażenia „wziąć krzyż swój na siebie”. To oznacza ukrzyżować siebie. Jezus wzywa nas, żebyśmy wzięli nasz krzyż i poszli za Nim na miejsce ukrzyżowania. Na miejsce, gdzie nasz stary człowiek, nasza skłonność do grzechu są ukrzyżowane. Tam, gdzie pragnienie, aby żyć niezależnie od Boga, jest ukrzyżowane i uśmiercone. To oznacza ukrzyżowanie siebie. Dlatego Paweł mógł napisać: „Z Chrystusem jestem ukrzyżowany; żyję więc już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus” (Gal 2,20).

Kiedy Jezus mówi o niesieniu naszego krzyża, nie chodzi mu o krzyż, na którym On umarł. Jezus mówi o krzyżu, na którym jest nasze imię. Kiedy wzywa, abyśmy brali swój krzyż, wzywa, żebyśmy przychodzili i umierali. To właśnie Jezus miał na myśli, kiedy mówił o codziennym braniu na siebie swojego krzyża, zapieraniu się siebie i naśladowaniu Go.

Naśladować Jezusa oznacza iść Jego śladami, czyli wzorować się na Nim, postępować tak jak On. Mamy iść śladami Jezusa aż do ukrzyżowania. Dlatego właśnie czytamy w Biblii, że nasza skłonność do grzechu, nasze „ja” musi być ukrzyżowane z Chrystusem.

Ukrzyżowanie

Chciałbym zwrócić uwagę na dwa podobieństwa pomiędzy naszym ukrzyżowaniem siebie a ukrzyżowaniem Jezusa.

Po pierwsze – Jezus dobrowolnie zdecydował się na ukrzyżowanie. Zgodził się nieść swój krzyż, choć była to trudna decyzja. Kiedy upadł na oblicze swoje przed Bogiem, zmagając się z przyjęciem cierpienia i śmierci za grzechy całego świata, modlił się: „Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich! Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty” (Mt 26,39). Gdy Piotr dobył miecza, by bronić Jezusa, On powiedział: „Włóż miecz swój do pochwy…Czy myślisz, że nie mógłbym prosić Ojca mego, a On wystawiłby mi teraz więcej niż dwanaście legionów aniołów? (Mt 26,53). Legion składał się z 6 tys. rzymskich żołnierzy, a więc Jezus mógł więc prosić o więcej niż 72 tys. aniołów, którzy uratowaliby Go od śmierci na krzyżu. Ale nie zrobił tego. Jezus postanowił nieść swój krzyż, wypełnić wolę Ojca.

Codziennie mamy wybór, czy będziemy nieść swój krzyż, czy nie. Pytanie brzmi: Czy decydujemy się brać swój krzyż każdego dnia? Czy chcemy codziennie umierać, składać „ciała swoje jako ofiarę żywą, świętą, miłą Bogu” (Rz 12,1). Mamy dobrowolnie brać na siebie swój krzyż codziennie – czasem wiele razy w ciągu dnia. Dobrowolnie mamy godzić się na umieranie naszego starego człowieka, naszych pragnień, aby żyć niezależnie od Boga.  Na tym polega noszenie krzyża. Apostoł Paweł twierdził: „Ja codziennie umieram”(1 Kor 15,31).

„To samo słońce, które topi masło, utwardza glinę” – głosi stare amerykańskie powiedzenie. Dwoje ludzi może doświadczać takich samych trudności w życiu i w służbie.  Jeden z nich stanie się bardziej podobny do Chrystusa, a drugi bardziej zgorzkniały.  Identyczne trudności, a różne rezultaty. Dlaczego? Ponieważ jeden z nich podjął decyzję, aby zgodzić się na krzyż, a drugi nie. Nie możemy zacząć umierać dla siebie, dopóki nie zdecydujemy się na wzięcie swojego krzyża.

Po drugie –  Jezus nie ukrzyżował się własnoręcznie. To niemożliwe, aby ktoś sam się ukrzyżował. Można by przybić swoje nogi, nawet przybić jedną rękę. Ale nie da się  ukrzyżować samego siebie do końca. Nie możemy sami ukrzyżować siebie. Nie mogę sam ukrzyżować i uśmiercić swojego „starego człowieka”. To oznacza, że – skoro wybraliśmy ukrzyżowanie, skoro zdecydowaliśmy się nieść swój krzyż – potrzebujemy pomocy. Nie możemy wykonać tego sami. Bóg zatem używa dwóch sposobów, byśmy mogli ukrzyżować swojego „starego człowieka”: daje nam Ducha Świętego i używa innych ludzi.

Apostoł Paweł stwierdza, że przez Ducha Świętego uśmiercamy „sprawy ciała” (Rz 8,13).  Bóg daje nam Ducha Świętego, by nas pouczał i wspomagał w umieraniu dla siebie, aby Chrystus mógł w nas wzrastać. Kiedy modlimy się: „Duchu Święty, napełnij mnie”, On przede wszystkim chce uczyć nas, jak mamy nieść nasz krzyż, daje nam moc do tego.

Bóg używa również ludzi, w Kościele i poza nim, aby kształtować nas na Swoje podobieństwo. Jedyny sposób, w jaki możemy się uświęcać, to dużo kontaktów z trudnymi ludźmi. Tylko przez nich możemy skutecznie uśmiercić nasze ja. Bóg stawia na naszej drodze ludzi – może to być mąż, żona, kolega, teściowa, szef, współpracownik, brat lub siostra w Chrystusie lub misjonarz – którzy uzewnętrzniają naszego „starego człowieka”.

Staramy się unikać trudnych ludzi, ale Duch Święty chce prowadzić nas do nich, aby pomóc nam nieść krzyż, by pomóc nam umrzeć dla siebie samych.

Boży charakter

Bóg troszczy się bardziej o nasz charakter niż o naszą wygodę, naszą przyjemność, nasz komfort psychiczny i fizyczny. Im bardziej pozwalamy Bogu kształtować nasz charakter przez upadki, trudności, przeciwności, problemy, tym bardziej On będzie używać nas w budowaniu swego Królestwa.

Biblia mówi, że „dziełem Boga jesteśmy, stworzeni w Chrystusie Jezusie do dobrych uczynków” (Ef. 2,10). Jeżeli chcemy, by Bóg używał nas, byśmy byli owocnymi w budowaniu Bożego Królestwa, musimy pozwolić Bogu, aby kształtował w nas Boży charakter. Taki, w którym widać owoce Ducha Świętego: „miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, wstrzemięźliwość” (Gal 5,22-23). To charakter przesycony miłością, która „jest cierpliwa, miłość jest dobrotliwa, nie zazdrości, miłość nie jest chełpliwa, nie nadyma się, nie postępuje nieprzystojnie, nie szuka swego, nie unosi się, nie myśli nic złego” (1 Kor 13,4-5). Boży charakter jest wypróbowany w piecu trudnych relacji i bolesnych doświadczeń. Sposób, w jaki Bóg może cię użyć, zależy bezpośrednio od jakości twojego charakteru. Jeżeli hodujemy w sobie korzeń goryczy, jeśli w swoim sercu odmawiamy przebaczenia komuś, kto nas zranił, jeśli nie jesteśmy uczciwi, jeśli jesteśmy dumni i uważamy innych za gorszych od siebie, jeśli flirtujemy za plecami współmałżonka lub tkwimy po uszy w moralnej nieczystości – Bóg nie użyje nas do budowania Jego Królestwa.

Owocność w służbie to kwestia rozwoju charakteru. Wpływ Kościoła ma niewiele wspólnego z jego wielkością. Ma za to wiele wspólnego z pobożnością i jakością charakterów ludzi w tym Kościele. 60-osobowa wspólnota ludzi, którzy mają Boży charakter, będzie oddziaływać ze znacznie większą siłą niż sześćset osób, wśród których większość stanowić będą ludzie o słabych charakterach. Kościół może się szczycić najlepszym nauczaniem i najwspanialszym uwielbieniem.  Może być największy i najlepszy. Jeżeli jednak jego członkowie nie będą się rozwijać i kształtować na podobieństwo Jezusa, nie będą niczym więcej jak niewiele znacząca „miedź brzęcząca lub cymbał brzmiący” (1 Kor 13,1).

Bóg wciąż czeka na mężczyzn i kobiety, chłopców i dziewczyny, którzy zdecydują się nieść swój krzyż i z własnej, nieprzymuszonej woli poddadzą się Bogu i pozwolą Mu kształtować ich charakter. Poprzez intensywny kontakt z innymi ludźmi, szczególnie przez trudnych ludzi, Bóg chce budować i rozwijać nasz charakter. Ta właśnie prawda może nam pomóc zmienić radykalnie nasze relacje, zwłaszcza z ludźmi trudnymi. Nie musimy wtedy koncentrować się na trudnościach i przeciwnościach, ale traktować je raczej jako kolejny etap w prowadzeniu Ducha Świętego przez proces umierania dla naszego ja, rozwoju naszego charakteru.

Wydobyć piękno

Mój brat miał kiedyś maszynę do szlifowania kamieni. Wkładaliśmy do jej bębna stare, brzydkie, ostre, brudne kamienie, wlewaliśmy specjalny płyn i włączaliśmy silnik. Wychodziliśmy sobie, a maszyna pracowała. Bęben kręcił się godzinami. Przez cały ten czas te ostre, matowe, brudne kamienie ścierały się ze sobą, tarły i szlifowały. Jednocześnie swoją pracę wykonywał także ten płyn. Ostre krawędzie, zamiast się nawzajem niszczyć, w wyniku wzajemnego na siebie oddziaływania robiły się gładkie. Znikał stary brud i uwidaczniał się od dawna ukryty piękny kolor. Na koniec, gdy wyłączaliśmy maszynę i otwieraliśmy bęben, wyjmowaliśmy zupełnie inne kamienie: okrągłe, gładkie i piękne. Teraz dopiero można było ich użyć do wyrobu biżuterii.

Lubię właśnie w ten sposób myśleć o Kościele. On działa tak samo. Tak samo działa służba i małżeństwo. Tak samo działa rodzina. Bóg wrzuca nas wszystkich razem do jednego bębna. Jesteśmy – jak tamte kamienie – pełni cech starego człowieka: skłonności do złego, niewłaściwych postaw, złych reakcji. Bóg posyła Ducha Świętego, by działał w naszych kontaktach z ludźmi.

Dla tych, którzy postanowili nieść swój krzyż, „ostre krawędzie” innych ludzi to po prostu okazje, aby wygładzać własne kanty. Zamiast gorzknieć, obrażać się i nadymać, pozwalają się szlifować i z czasem stają się cennymi kamieniami, „ozdobą nauki Zbawiciela naszego, Boga” (Tt 2,10). Kiedy bierzemy swój krzyż, bolesne kontakty z innymi ludźmi zaczynamy postrzegać jako odpowiedź na swoją modlitwę: „Panie, ucz mnie, jak umrzeć dla siebie”.

Czy warto?

Czy warto nieść swój krzyż? Czy warto iść śladami Jezusa aż do ukrzyżowania? Czy warto umrzeć dla siebie, dla naszego ego?

Jezus powiedział: „Kto bowiem chce zachować duszę swoją, straci ją, kto zaś straci duszę swoją dla mnie, ten ją zachowa. Bo cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, jeśli siebie samego zatraci lub szkodę poniesie?” (Łk 9,25).

Czy warto? Jezus mówi, że tak. Bo ten, kto chce zachować swoją duszę (swoje ego),  ostatecznie ją straci. Ale ten, kto teraz straci swoją duszę dla Jezusa i codziennie umiera dla siebie, by żyć dla Jezusa, tak naprawdę zachowuje i swoją duszę, i daleko więcej. A więc, naprawdę warto.

Jeżeli jeszcze nie podjąłeś decyzji, aby iść za Jezusem, możesz zrobić to dzisiaj.

Jeśli oddałeś już swoje życie Jezusowi, ale straciłeś pragnienie naśladowania Go, wyraź w modlitwie swoje pragnienie niesienia własnego krzyża codziennie.

Panie Boże, prosimy, abyś nauczył nas, jak umierać dla siebie codziennie, byśmy mogli zwyciężyć swojego „starego człowieka”, byśmy mogli powiedzieć wraz z apostołem Pawłem: „Z Chrystusem jestem ukrzyżowany; żyję więc już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus”. Amen.  ■
Kazanie wygłoszone w „Chrześcijańskiej Społeczności”  w Warszawie w marcu 2003.
Oprac. N.H.

Autor jest Amerykaninem, mieszkającym w Polsce od 7 lat, dyrektorem polskiego oddziału Christian and Missionary Alliance – misji wspomagającej zakładanie nowych wspólnot wierzących.

Czasopismo Słowo i Życie. >>